Już od rana dopisywał humor. Przy braku letniej limonkowej czapeczki biegowej, musiałem się wspomóc bandaną, która okazała się strzałem w dziesiątkę przy tak letniej pogodzie.
Tuż przed 11.00 tłum zaczął się upychać za linię startu, gdy okazało się że biegniemy jednak w drugą stronę. Było małe zamieszanie, choć krótkotrwałe. Mnie bardziej zaskoczył fakt, że ostatni balonik biegnie na 4.30 i szybko trzeba znaleźć inne dobre rozwiązanie. A później był już tylko bieg, gorący doping mieszkańców, mozolne kręcenie pętli i dystans umykający pod stopami. Tempo udało się utrzymywać równe i to do tego stopnia, że różnice pomiędzy poszczególnymi kilometrami zamknęły się w przedziale 30 sekund, a przecież biegam bez zegarka. Po przekroczeniu czterdziestki wiedziałem, że mam już cel w kieszeni, choć trudne chwile były jeszcze przede mną. Skurcze na 41 km sprawiły, że mój czas na mecie i nowa życiówka to 4:57:10. 
Być może tego nie widać, ale radość i emocje na mecie były ogromne i jeszcze długo powracały. Adaś poszarżował wczoraj zdrowo i poniosło go na 3:56:27. Mocno powyżej zakładanego celu 4:00☺

Komentarze

Popularne posty