Ścieżki wokół Wielkiej Sowy wyglądały dzisiaj mocno zimowo. Ledwie przetarte koleiny w głębokim śniegu to było wszystko, na co można było liczyć. Jako że wczorajszy ból jakimś cudem ustąpił, a szalone serce nie potrafiło usiedzieć w miejscu, zabrałem kije z bagażnika i poszedłem na szlak. Moja młodzieży pobiegła szukać wiosny w tej zimie, a mi pozostało mozolne szuranie nogami i samotna walka z dużym wsparciem kijaszków. To zawsze lepsze niż zmaganie się z wiatrakami, co potrafią stanąć niespodziewanie na polu i udawać rycerzy. Niemniej dotarłem do schroniska i zszedłem na dół w całkiem dobrym zdrowiu, a cudowna maść końska uleczyła moje dolegliwości. Póki co ambitne plany treningowe na ten weekend odkładam ad acta i z pokorą wsłuchuję się, co odpowiedzą mi moje nogi jutro

Komentarze

Popularne posty