Jako że mój partner biegowy nadwyrężył sobie kolano podczas ostatniego etapu Triady, tym razem pobiegłem sam. Było zimno. Było śnieżnie.
Było magicznie, gdy w miarę zwiększania wysokości zagłębiałem się w chmury. Szlak czasami był mocno wydeptany. Czasami szło się noga za nogą. W miejscach zwalonych drzew trzeba było przedzierać się przez głęboki śnieg. Raz udało mi się nawet zgubić trop, gdy chcąc ominąć wieli zwalony świerk, zabrnąłem w ślepy zaułek. Śnieg powyżej kolan zreflektował mnie, że czas zawracać.
Generalnie wyszło 10km w 1:48h. Tempo 11:20/km. Różnica poziomów +359 oraz -355.

Komentarze

Popularne posty