Po śniegu, pod górę, przez las. Tu błoto, tam strumień, obok wodospad. Mini, mikro, a właściwie może to zaledwie kaskada, ale jednak jest. A gdy dodatkowo skuta lodem, od razu nabiera romantycznego sznytu.
Choć trasa dobrze znana, zawsze potrafi zaskoczyć. Tym razem największym zaskoczeniem byliśmy sami dla siebie. Mimo wszystko nie przewidzieliśmy takich warunków, co miało swój wymiar w nieodpowiednio dobranych butach przeze mnie. Adasiowe Salomonki Speedcrossy były o niebo lepsze niż moje Brooksy Cascadie, które jeździły jak na lodowisku. Kije, które zostały w bagażniku również bardzo przydałyby się na szlaku. Ale nic to, bo zdjęcia są fajne a wrażenia godne. Nawet świąt.



Komentarze

Popularne posty