Nocnego biegania ciąg dalszy. Utartym szlakiem, po starych tropach, nóżka za nóżką. Tym razem, pomimo pozornie zimowej aury, nie było zimno, tylko wilgotno a nawet mokro. Najgorzej było na drodze wzdłuż lasu, gdzie śniegu jeszcze sporo, a pod spodem już woda.  Tam, gdy nogi zapadały się do połowy łydki, to przez stopy przepływały strumienie lodowatej wody. I tak co jakiś czas na przestrzeni 2 km. Później było już lepiej i lżej, bo śniegu jakby mniej i ścieżka bardziej stabilna. Razem wyszło blisko 11 km w dość wolnym tempie, jednak nie to było celem tego ćwiczenia.

Komentarze

Popularne posty