Plan na dziś był taki, aby z Vallorcine,gdzie byliśmy wczoraj, podbiec na Catogne,
najwyższy punkt biegu i zbiec do Trient, z drugiej strony.
Tam zjeść kabanosy z gelem bananowym i wrócić. Jakieś 21km, 1500m przewyższenia i 5h na szlaku. No i robienie wysokości. Priorytet.
Łatwo nie było. O ile nogi, mięśnie i stawy grały w jednej orkiestrze, o tyle szwakował trening cardio. Pierwsze podejście i zbieg na dół poszedł gładko, ale w drodze powrotnej zaczęły się schody. Podejście intensywne, 600m na dystansie 3km, teren nasłoneczniony i stojące powietrze. Zwarzyło mnie, choć obyło się bez kryzysu.
Droga powrotna już bez historii. Podsumowując wydaje się, że będąc na Catogne w pełni jeszcze sił, bieg ma się zrobiony. To jest połowa dystansu, ale ta druga, choć mozolna, jest już bez fajerwerków.

Komentarze

Popularne posty