CD... Zanim dotarłem na metę, która usytuowana pode hotelem Skalny, wyglądała, jak na obrazku, musiałem przebyć jeszcze niezły kawał drogi spod bufetu w Radziejowej. Zrazu przez pole samotny niczym wilk, potem po kałużach brodząc i skacząc niczym żaba. Bez wątpienia to był najgorszy fragment biegu, jaki zdarzyło mi się biec ostatnio. Po drodze, która przestała istnieć, przez łąki o świcie i lasy po wyrębie. A na koniec cały Polańczyk dookoła. To była naprawdę żmudne przeprawa i walka z  własnym zmęczeniem. Kolejny też raz do ostatecznego sukcesu przyczyniła się głowa, która bezustannie ciągnęła do przodu nie pozwalając na ani chwilę zwątpienia. A ostatnia dycha to już wręcz wewnętrzna celebracja zbliżającego się z każdym krokiem finału. Na ulicach Polańczyka endorfiny wręcz mnie roznosiły a zmęczenie przypadło i zgubiło się w lesie...CDN

Komentarze

Popularne posty