Kończy się druga doba po maratonie. Zmęczenie uparcie mnie nie opuszcza, powiedziałbym nawet, że lekko się kumuluje. Generalnie nic mi nie dolega, poruszam się dość żwawo elastycznym krokiem, popływałem na basenie, wyleżałem w solance i dałem się stłuc biczami wodnymi. Gdzie tylko mogę, to spaceruję i śmiało chodzę po schodach nawet na siódme piętro, ale czuję się jakbym był na dobrym kacu. To z pewnością nazywa się wyczerpanie ogólne organizmu, który spiął się na duży wysiłek, a teraz upomina się o swoje. Skończyły się endorfiny, wyczekiwany CEL został zrealizowany, pora więc na wyhamowanie...
Z drugiej strony nie ma czasu na takie luksusy, życie nie chce poczekać i zasuwa jak jasna cholera. Dlatego też nie odpuszczam, mobilizuję kolejne dywizje i ruszam w bój. Na szczęście organizm też mnie rozumie i przy wsparciu niedźwiedziego apetytu wciąga spore ilości pożywienia. Oczywiście nie odpuszczam offsianki, która budzi mnie co rano. W nagrodę kupiłem do niej syrop klonowy, który dodatkowo pięści moje podniebienie.

Komentarze

Popularne posty