Dzień rozpoczął się od ostatniego zaplanowanego biegu na portugalskiej ziemi. Już wczoraj wieczorem znalazłem pomysł na trasę, która miała być w 100% inna niż wszystkie dotychczasowe. A więc, aby było prosto, na początku długi zbieg spod hotelu, za rogiem podbieg szutrową drogą na rozgrzewkę i 300m płaskiego asfaltu. Za kolejnym rogiem 500m dramatycznego zbiegu po ubitym piachu/glinie. Minęło już 10 minut biegu i jestem na plaży. Na szczęście odpływ jest w toku, więc mam komfortowe kilka metrów pasa plaży, w którym będę biegł. Zaplanowałem na dzisiaj 8km biegu w tempie startowym, czyli 50 minut biegu w ciemno☺ Do tej pory mam 10 w nogach, więc przede mną równy kwadrans po plaży. Po kolei mijam 3 zejścia: Sheraton, komunalny parking, 5 gwiazdkowy Epica Lodge i przebiegam wzdłuż kolejnych schodów. Tutaj krótki rzut na stoper, który podpowiada, że kwadrans is over. Swobodna nawrotka i sięgnięcie do zapasów strategicznych po izotonik. Kilka powolnych łyków przywraca mi świadomość, że nad morzem potrafi wiać wiatr. Dotychczasowy kwadrans biegu był trudny, bo przecież wogóle nie wiało, za to paliło słońce prosto w twarz. Teraz jest inaczej i oprócz biegu i fal podmywających moje nogi zmagam się z wiatrem. Po kolejnym kwadransie rozpoczyna się dopiero dramatyczny podbieg, który w finale ma tempo dobrego marszu. Ale byłem twardy, nie odpuściłem. Asfalt i droga szutrowa okazała się przestrzenią do wyrównania oddechu przed finalnym podbiegiem pod hotel i ostatnią prostą. Pot wypala oczy (jak ja to lubię), a przyrządy wskazują 8,2km,
52 minuty biegu i tempo 6,21/km, czyli poniżej startowego. Czyż można było lepiej zakończyć sesję treningów w Algarve w tym roku?

Komentarze

Popularne posty